Nigdy nie zagłębiałam się w innych religiach, jakimi prawami
się kierują ani tym czy w stosunku do mojego wyznania ich wiara jest bardziej restrykcyjna
bądź też mniej. Nie obchodziło mnie to!
W niedziele dostałam zaproszenie uczestnictwa we mszy (dodam, że tego posta nie piszę w Polski) –
zgodziłam się bo to w końcu jakieś nowe doświadczenie. A co.
Jednak zamiast słowa „msza” określiłabym to mianem
spektaklu. Tak, takiego z tańcami i śpiewami.
Otóż w tę niedzielę było rozdawanie książek dla wszystkich 4
latków – coś na kształt poradnika – co to jest dobro i kiedy go czynimy a tym
samym co to jest zło i jak mamy się bronić przed nim. Tylko gdy dziecko skończy
4 lata może dostać taką książkę więc tym samym msza wyglądała nico inaczej.
Wchodząc do kościoła widziało się to co u nas – miejsce dla
organisty, ławki do siedzenia, główny ołtarz na podwyższeniu i ambona. Wszystko
jest na swoim miejscu…ale z chwila jak kapłan wyszedł wszystko się zmieniło.
Nie było żadnego dzwonienia ani znaku że msza się zaczyna,
organista też siedział cichutko, tylko ludzie hmmm zrobił się szmer, ktoś się
śmiał i ktoś machał (myśle sobie chyba oszalał). Kapłan wyszedł nie do ambony
tylko do ludzie, chodził między krzesłami i witał się z nami. Jakaś dziewczynka
z końca sali do niego krzyczała że się z nią nie przywitał – więc ten zawrócił
i podszedł do niej. Oj mega miło się na to patrzyło i doświadczało – od razu
wszystkim się humor poprawił i pojawił się przysłowiowy „banan na twarzy”.
Trochę pośpiewaliśmy (ja tam nuciłam bo słów nie znałam),
było 1 i 2 czytanie a następnie krótkie słona od kapłana jako ewangelia
połączone z nauczaniem.
To wszystko
trwało nie więcej niż 10 minut, bez przedłużania, bez majestatycznego
wychwalania, śpiewania. Główną część mszy stanowiły dzieci i to też one zrobiły
przedstawienie, które obrazowało to wszystko co jest w ich książce czyli jak z „brudnego
i niegrzecznego” chłopca można stać się bardzo miłym i pomocnym człowieczkiem.
Po spektaklu, przyszedł czas na śpiewy gdzie każdy mógł klaskać, trzymać ręce w
górze i wachlować nimi jak chciał, natomiast kapłan w tym samym czasie wyczytując
wszystkie 4-latki zapraszał ich z rodzicami, gdzie zajmowali miejsca na
głównym ołtarzu! Cała przestrzeń była zapełniona dziećmi. Siedząc po turecku rodzice pokazywali książeczki dzieciom. Jeszcze jedna pieśń, jakaś śmieszna anegdotka
przytoczona przez kapłana i pożegnanie z wiernymi.
Ale zaraz zaraz!- nie było rozdawania Komunii Św., nie było
klękania na kolana ani podawania sobie znaku pokoju! Czyżby to nie była msza
tylko zwykłe spotkanie?!
Na moje pytanie odpowiedzieli mi w prosty sposób – Kościół ma służyć wiernym a my nie chcemy
żeby tym samym był sztuczny i traktowany jako obowiązek. Zachowujemy się w nim tak swobodnie jak u siebie w
domu. Chcesz Komunię Św.? Oczywiście nie ma problemu, możesz pójść za kapłanem
a on czekać będzie na Ciebie jeszcze przez 15min od zakończenia mszy czy to na
rozmowę czy do podania Ciała Chrystusa. Raz w miesiącu jest odprawiana msza z klękaniem
i Komunią Św, ale zwykle jest tak jak teraz.
Ok, takie wytłumaczenie mi wystarcza, bo przecież nigdy nie
zagłębiałam się w innych wiarach – przecież Bóg jest jeden.
Ale co to nikt nie wychodzi z Kościoła? A tak, prawie wszyscy zostali by sobie
pogadać przy kawie i cieście upieczonym przez ochotników! No tego jeszcze nie
było, żeby w kościele ludzie zajadali się pączkami i popijali espresso w rytm
Allelluja.
To doświadczenie było niezwykłe bo jakże różne od tego co
spotykany co tydzień.
Kościół Luterański - chyba jeszcze tam wpadne po to by popatrzeć
na szczęśliwe i roześmiane twarze ludzi. :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz